przyjechali niebieską nyską, stawiają ogrodzenie. Któryś z chłopców tam pobiegł. Okazało się, że na miejscu naszego boiska będzie cmentarz. Pomyśleliśmy, że zanim przywiozą pierwszych umarlaków, jeszcze zdążymy sobie pograć. <br>Siedziałem przed domem, robiło się ciemno. Alojzy, mąż Zosi, do późnych godzin podlewał pomidory i ogórki w szklarniach, przygotowywał inspekty na sadzonki. O północy niebo było ciemne jak piwnica, gwiazdy skrzyły się tylko koło Polchemu, jakby ktoś nakłuł tam cienką igłą materię nieba i podświetlił od środka nieznośnym blaskiem. Szklarnie lśniły niczym ogromne bursztyny na ekspozycji; światło wędrowało z jednej szklarni do drugiej, zatrzymywało się i cienie ruszały na krótki podbój. Radio