I tłumy wróbli, co z głuchym łoskotem<br>Sfruwały z płotu, aby tuż pod płotem<br>W długi się szereg rozsypać na trawie.<br>I widywałem wszystko i nic prawie,<br>Na niewidziane znając drogę całą,<br>Bo odbywałem ją zarówno w sobie,<br>Jak poza sobą. Dziś wierzę, iż w grobie,<br>Gdy z mymi snami sam na sam zostanę,<br>znów ją odbędę, znów na niewidziane,<br>W tym samym słońcu, jak we śnie przystało.<br><br>Szliśmy więc dalej, brnąc w słonecznym złocie<br>I ocierając zerwanym w przelocie<br>Łopuchem mokre, przepocone czoło.<br>A gdyśmy wreszcie tłumnie i wesoło,<br>Olśnieni ciszą i połyskiem trawy,<br>Na otworzyste wkroczyli pastwisko,<br>Wnet w rozniecone dla