żarem krematoryjnego pieca. Ogląda się za siebie, jakby zostawił tam nie pożegnany świat, i poprzez gałęzie widzi odsłonięty przez szeroki wyrąb jaśniejszy u dołu paseczek nieba. Zbliża się świt.<br><page nr=70> Była noc, gdy Olo z traktu skręcił w dworską drogę. Maleńki, jakby uwieszony za wysoko księżyc znaczył niejasną smugę wąskiej, wydeptanej ścieżki, na której trzeba było utrzymać rower. Chłopak czuł, jak na piersiach obija mu się aparat fotograficzny, niby uradowane i zmęczone serce, które wyskoczyło na zewnątrz i prowadzi go spiesznie, coraz spieszniej. Stanął na pedałach, pokonując małe wzgórze przed wjazdem do dworskiej bramy. Czuł w sobie nie wykrzyczany dziecinny zew, jakim