Nie mogłem znieść tego ustawicznego różnicowania, pierwszeństwa Julii we wszystkim dla wszystkich i mojej drugorzędności, drugiej świeżości. <br>Wuj Antoś rozsiadł się zasapany w fotelu, wziął od matki kieliszeszeczek koniaczku i cmoknąwszy, zagwizdawszy, zawołał mnie z werandy. Zawsze stawałem w bezpiecznej odległości, bo tak jak Gawryłowicz, wuj Antoś lubił mnie podszczypywać, ściskać zbyt mocno za ramię, zbyt silnie uderzać w plecy. Próbowałem to sobie jakoś wytłumaczyć, nie wiem, może moja fizjonomia, moja szczupłość niewspółmierna do wieku, moje niemal pozorne istnienie, przepraszające, błagające o wybaczenie, powodowały w innych jakąś niecierpliwość, jakąś małostkową złość, zaczepność?<br>Człowiek od razu widzi, na co może sobie pozwolić