się kamyk i robaki torują sobie drogę, on teraz zmieniał się w garstkę spróchniałych piszczeli, on skarżył się ustami Magdaleny i okrywał, sam te pytania: dlaczego ja jestem ja? Jak to możliwe , żebym mając ciało, ciepło, dłoń, palce, musiał umrzeć i przestać być ja ? Właściwie może to nie był nawet sen, bo leżąc nawet na najgłębszym dnie, pod powierzchnią realnych zjawisk, czuł cielesnego siebie, skazanego, rozpadającego się, już po śmierci, a zarazem biorąc udział w tym unicestwieniu, zachowywał zdolność stwierdzenia, że on tu jest ten sam, co on tam. Krzyczał i obudził się. Ale zarysy przedmiotów stanowiły część koszmaru, nie wydzielały