ja mam nie zabierać Marty? - spytała dźwięcznie. - A dlaczego? Jakimżeż to czołem ty, który w oczy mi zaglądałeś jak pies, żebym tę twoją córkę ratowała w chorobie, żądasz, żebym się jej wyrzekła? A czy byłoby o co targować się teraz, gdybym ja digitalisu nie podała wtedy, kiedy to twoje umiłowane serduszko ostatnich sił dobywało, a ty z założonymi rękami łezki roniłeś? Tak - mówiła <page nr=143> srebrnie, ostro - masz rację, nie lubiłam twojego dziecka. - Zaśmiała się. - nie rozkosznych godzin jest ono pamiątką, o nie! I ty nawet nie wiesz, nieszczęsny, jak straszne było moje nielubienie, jak blisko rozpacz podprowadzała mnie do takich spraw, że