Typ tekstu: Książka
Autor: Mularczyk Andrzej
Tytuł: Sami swoi
Rok: 1997
jak listopadowy deszcz w zardzewiałej rynnie. Gdy wycierał nos, to
chustka omal nie pękała na pół. Weterynarz Jaskóła nie mógł się
nadziwić, jak taki niespotykanie spokojny w ruchach człowiek jednym
uderzeniem pięści powala na ziemię bukata. Gdy Kargul nie miał pod ręką
klucza ani obcęgów, potrafił zębami odkręcić mutrę przy sieczkarni, a
jak go nawet po tym wyczynie szczęki trochę bolały, wystarczyło mu
wypić do snu pół litra brymuchy i budził się zdrowy jak własny trzonowy
ząb. Póki elektryki po wojnie w Rudnikach nie było, jednym dmuchnięciem
gasił stojącą na stole naftową lampę, nie ruszając się spod pieca.
Jeden był szybki
jak listopadowy deszcz w zardzewiałej rynnie. Gdy wycierał nos, to<br>chustka omal nie pękała na pół. Weterynarz Jaskóła nie mógł się<br>nadziwić, jak taki niespotykanie spokojny w ruchach człowiek jednym<br>uderzeniem pięści powala na ziemię bukata. Gdy Kargul nie miał pod ręką<br>klucza ani obcęgów, potrafił zębami odkręcić mutrę przy sieczkarni, a<br>jak go nawet po tym wyczynie szczęki trochę bolały, wystarczyło mu<br>wypić do snu pół litra &lt;orig&gt;brymuchy&lt;/&gt; i budził się zdrowy jak własny trzonowy<br>ząb. Póki elektryki po wojnie w Rudnikach nie było, jednym dmuchnięciem<br>gasił stojącą na stole naftową lampę, nie ruszając się spod pieca.<br> Jeden był szybki
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego