tym dziwacznym obrazom zwiastującym nową erę, ale ona wciąż jeszcze oglądała jakieś wytwory sztuki wczesnośredniowiecznej, usiadłem więc na wyściełanej skajem ławie umieszczonej na środku sali. Syciłem się chwilą, syciłem się tą fantastyczną Florencją: miastem prawdziwych wariatów metafizycznych. Jak ten, napotkany dwie godziny temu u wylotu starego mostu, nagi do pasa, siwy niby to pustelnik, chude, spalone słońcem ciało z wystającymi żebrami, rozwiana broda i zapuszczony włos, lniane portki i sandały. I roztargnione ręce, a jedna obejmująca piękne, wpatrzone weń niebieskookie dziewczę z ekologicznymi, mlecznymi piersiami falującymi pod bawełnianą sukienką jak u jakiegoś wielbłąda. Może spieszy właśnie na karmienie dzidziusia, którego mu