Typ tekstu: Książka
Autor: Krzysztoń Jerzy
Tytuł: Wielbłąd na stepie
Rok wydania: 1996
Rok powstania: 1978
marchwi! A cebuli! - westchnął Mariuszek. - Aj, jak nam skroi tyłek! E, chodźmy stąd...
- Marcuś, a dałbyś radę przez ten płot?
- Czemu nie? Wielki mi płot!
- Akurat. Ledwie ci głowa wystaje.
- Jak trzeba, to przelezę.
- Nie masz pietra?
- Ty będziesz lazł czy ja? No, to mój strach.
- Klawo, Marcuś. Tylko nie skocz za prędko. Dobrze widzisz ich obu? No to uważaj... Dopiero wtedy, jak obaj obrócą się plecami do okna. I nie marudź. Chwytaj, co się da, i dymaj pod samym płotem, tak chybcikiem, przy ziemi, wskocz w te słoneczniki, a stamtąd chodu. Skapowałeś? Cześć.
Poszedł niespiesznie do domku dróżnika. Drzwi od
marchwi! A cebuli! - westchnął Mariuszek. - Aj, jak nam skroi tyłek! E, chodźmy stąd...<br>- Marcuś, a dałbyś radę przez ten płot?<br>- Czemu nie? Wielki mi płot!<br>- Akurat. Ledwie ci głowa wystaje.<br>- Jak trzeba, to przelezę.<br>- Nie masz pietra?<br>- Ty będziesz lazł czy ja? No, to mój strach.<br>- Klawo, Marcuś. Tylko nie skocz za prędko. Dobrze widzisz ich obu? No to uważaj... Dopiero wtedy, jak obaj obrócą się plecami do okna. I nie marudź. Chwytaj, co się da, i dymaj pod samym płotem, tak chybcikiem, przy ziemi, wskocz w te słoneczniki, a stamtąd chodu. Skapowałeś? Cześć.<br>Poszedł niespiesznie do domku dróżnika. Drzwi od
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego