między nimi prawdziwe artystki, którym bieda, chłopskie pochodzenie zastąpiły drogę do sceny. One przed gromadą mężczyzn siedzących w kucki, przy ptasim gwiździe fletu i gołębim gruchaniu bębenka tańczą miłość bogini ziemi do boga słońca, przeginają tors obnażony, rozchylają uda, dygoczą, oddają się niewidzialnemu kochankowi... Taniec, jak pierwotna modlitwa, taniec jak skrót dziejów świata, stworzenie tego, co żyje. Każdy widzi to, czego pragnie: jeden poezję, wdzięk ruchów i tradycyjną szkołę gestu o sakralnym znaczeniu, inny chłonie tylko ładną, młodą dziewczynę, która klaszcze w posadzkę bosymi stopami umalowanymi czerwono i sypie gradem dzwonków... I jest niedostępna, choć wszyscy tam obecni aż sapią z