zniszczeniu. Ten cholerny wazon z kwiatami, który postawiła Konczaninowa albo jedna z jej córek, przewrócił się i wylała się z niego woda. W jednym miejscu płótno nasiąkło nią, zniekształcając rysy kobiety na portrecie. Farby, które się ze sobą zlały, postarzyły tę twarz o dobrych kilkadziesiąt lat, to już nie była śliczna młodziutka panienka, to była kobieta z brązowymi cieniami pod oczyma, ze zmarszczkami i grymasem wokół ust, który mógłby wskazywać na to, że jest to osoba ciężko doświadczona życiem. Prawdę powiedziawszy, to już nie był portret Karoliny Lechickiej. <br>Chryste Panie, radca złapał się za czoło. Ogarnęła go złość na siebie i