mrówek. Dalej w głąb lądu pstrzyło się mnóstwo ogromnych, barwnych parasoli i kabin. Dobrnąłem do brzegu. Sandra i jej towarzyszki, w bezruchu, półsenne, rozłożone na wzorzystych kąpielowych ręcznikach, opalały się uważnie, coraz to sięgając po krem. Wieśniewicz z zielonego, wąskiego hangaru, wspólnymi siłami z gośćmi, których przywiózł, wyprowadził na wodę śliczną, kasztanowego koloru łódź motorową. Wsiadłem i ja.<br>Z szumem i hałasem pomknęliśmy w lewo, w stronę głównego kąpieliska, przedefilowaliśmy przed zgromadzonymi tłumami, po czym Wieśniewicz wrócił po panie. Dwie z nich zabrały się z nim. Trzecia została wraz ze mną i młodym Włochem, który w aucie siedział na przodzie. Był