jako drugi w zespole, odpadł kilka metrów, utrzymany na linie przez Andrzeja P. z Warszawy. Prawdopodobnie po locie nie odniósł żadnego szwanku. Wezwał towarzysza, by ten opuścił go niżej, na znajdującą się tam półkę. Ponieważ nie starczało liny, zażądał odcięcia [oczywiście tylko jednej żyły liny - M.J.], na co P. słusznie nie chciał się zgodzić. Nie widział on manipulacji H., znajdującego się przed przewieszką, również kontakt głosowy był utrudniony. Tkwiąc w zacięciu, w niewygodnej pozycji, choć asekurowany na dobrych hakach, poczuł na linie luz. Po pewnym czasie usłyszał zgrzyt butów po skale, jakby towarzysz podchodził do góry, mimo że lina w