w których wrzała zabawa, grając przed otoczeniem, a głównie przed samym sobą wyniosłego artystę, który gardzi pospólstwem i jego igrzyskami, który jest ponad to i "cierpi za miliony". Brakowało mi tylko romantycznego kostiumu, najlepiej czarnego płaszcza lub czarnej peleryny, którą bym się owijał niczym René Chateaubriand lub przynajmniej Wyspiański na słynnym weselu Rydla. Niestety, prawie nikt nie zwracał na mnie uwagi, a ci, którym się to zdarzało, patrzyli na mnie kpiąco albo z politowaniem ("nie pije, nie pali, nie tańczy, nie ma dziewczyny - frajer!").<br>Zacząłem myśleć o wyjściu, lecz właśnie w owym czasie zobaczyłem Madame. Siedziała przy długim stole w pokoju