gicale i paluchy śmierdzące, jak się syćko w nas do tej jedynej pocieszycielki wypina, jaze do pęknięcia. A tu nic. Patrz w szarą, chropawą do tego ścianę, wariuj, ile chcesz. Myśli lazą jak pluskwy do łóżka. I puchną te bolące wątpia z nudy tak strasznej, jak góra Gauryzankar jaki, a śmierdzącej jak Cloaca Maxima, jak Mount Excrement z powieści fantastycznej pisarza Buldoga Myrke - z nudy, która boli, jak wrzód, jak karbunkuł - znowu, psiachyl, słów mi brak, a gadać się chce jak czego innego. E - co tu gadać; i tak nikt tego nie zrozumie. Już mi nawet zabrakło samej przedsłownej mazi. I