przyszedł do mnie z wizytą.<br>- No chodź tu, Fitzgerald, skoro już przyszedłeś - powiedziałem i, żeby się trochę uspokoić, pogłaskałem go po tym łbie kudłatym. W pierwszym odruchu chciałem zaraz iść umyć ręce (myśmy nigdy psów w domu nie trzymali, wskutek czego pies kojarzy mi się tradycyjnie z czymś brudnym i śmierdzącym, choć może i nie zawsze tak jest), ale po co robić niepotrzebny raban w cudzym domu, pomyślałem, a gdym tak myślał, Fitzgerald zaczął wydawać z siebie(?) dźwięki bynajmniej z psem się nie kojarzące, lecz raczej z dzieckiem ludzkim, uczącym się dopiero mówić. Był to, zaiste, rodzaj nieartykułowanej mowy, o niezmiernie