które wymyśliła sama, podsunięte przez wyobraźnię. Ale przecież takie właśnie musiały być. Obejrzała się, szukając Surmówny, ale Hania zniknęła z salonu. Nie było już także jej ojca. Trzeba iść spać, pomyślała. To nie jest moje pożegnanie. Co mnie obchodzi? Cichutko uchyliła drzwi, ale Irenki nic nie mogło zbudzić. Pochrapywała. Musiała śnić o czymś miłym, bo chwilami po wydętych wargach dziecka przewijał się cień uśmiechu. Jakże wydawała się drobna, bezbronna, ze spoconą główką zagłębioną w kanapowej poduszce, obleczonej poszewką w żółte kwiatki. W Marcie wezbrała czułość, nieoczekiwana tkliwość. Przyklękła obok związanych rzemieniem foteli, oparła się ramieniem o poręcz, położyła drugą rękę na