On woła... O, matko!<br>- Co za... - Zoltan urwał, bo Yazon i Caleb już dobiegali, czerwoni z wysiłku. - Co jest? Gadajcie!<br>- Tam zaraza... - wydyszał Caleb. - Czarna ospa...<br>- Dotykaliście czego? - Zoltan Chivay cofnął się gwałtownie, omal nie przewracając Jaskra. - Dotykaliście czego na podwórzu?<br>- Nie... Pies nie dał podejść... <br>- Dzięki niech będą pieprzonej sobace - Zoltan wzniósł oczy ku niebu. - Dajcie jej bogowie długie życie i kupę kości, wyższą niźli góra Carbon. Dziewucha, ta przysadzista, miała krosty? <br>- Nie. Ona zdrowa. Chorzy w ostatniej chacie leżą, jej swaki. A wielu już pomarło, mówiła. Aj, aj, Zoltan, wiatr ku nam zawiewał! <br>- Dość będzie tego szczękania zębami - powiedziała