wierzchołki sosen. Który to już dzień, przyjacielu, siedzimy razem w małym pokoju, ścigamy wzrokiem senne muchy przerywające monotonię zielonego desenia ściany? Który to już dzień patrzę w moje słowa i widzę ponad nimi drgające kąciki twoich warg? Więc jednak nie uniknęłam patosu? Ale czy można go uniknąć? Czy nie jest spojony nierozłącznie ze wszystkimi słowami? Czasem myślę, że słowa są stworzone po to, aby mógł się plenić tym bujniej. A znaki przestankowe, te myślniki, wykrzykniki, wielokropki... A biel papieru, która się otwiera po ostatniej linijce rozdziału? Nie, przyjacielu, patosu nie można uniknąć i twoje milczenie jest go równie pełne jak moje