junaki, przytrafiło się trochę szmuglu, sprzedawało się lepsze rzeczy, przez rok, na początku, ksiądz się uśmieje, byłem buchalterem w małym tartaczku pod Warszawą. Jakoś się udawało. Później musiałem zmienić klimat.<br>- Rozumiem, organizacja - wtrącił ksiądz.<br>Jassmont się zawahał. - Nie mówmy o tym, fakt faktem, że zjechaliśmy do Wrzosowa, tu miało być spokojnie, ksiądz rozumie, potęgowanie fikcji, grałem, lepiej czy gorzej, szarego człowieka, dla którego marzeniem jest Bezugsschein na garnitur i przydział wódki, taka mała, osobista konspiracja, przyznaję, licha. Ksiądz pyta, czy myślałem, żeby uciekać. Dokąd? Do Londynu? Dlaczego nie do Ameryki? - ironizował. Przecież ja nawet w oficerkach nie połaziłem.<br>- Ameryka? Można sensowniej