z bluźnierczą modlitwą na ustach szłam skrawek po skrawku, coraz niżej, i poruszyła się jedna kępa, a ja się zachwiałam, przeniknął mnie straszny dreszcz, wpiłam się paznokciami w ziemię, w korzonki traw, i one też się poruszyły, widziałam pod sobą dno przepaści, i tak na kolanach, w przerażeniu śmiertelnym, że stracę oparcie, tak już tam zostałam.<br>I wrócił Diego. Usłyszałam kroki. Przeszedł mi jeszcze jakby krótki błysk przez głowę: skoczę. Ale nie mogłam. A kroki nagle ucichły, Diego nic nie mówił, widocznie zrozumiał, co robię. Dość długo trwała ta cisza, strach nie pozwalał mi się odwrócić i spojrzeć, utkwiłam wzrok w