siebie, aby najlepiej, jak potrafię, oddawać piękno strof Słowackiego, czy prozy Żeromskiego, a moje audytorium słuchało mnie z czymś, co z odrobiną mojej dobrej wiary, mógłbym określić jako "zaparty dech". Nie zapomnę też reakcji moich słuchaczy, kiedy to kończąc recytację "Wielkiej improwizacji", zrobiłem sobie porcję satysfakcji już nie literackiego typu, strzelając w moich "białych" Rosjan słowami wieszcza: "Żeś Ty nie ojcem świata - ale carem". Po tych słowach zapadła cisza, w której łopotanie ćmy o szybę wydawało się odgłosem pneumatycznego świdra. Tłumaczyłem to sobie, czym odrobinę przesadzając, milczącym aktem żalu za grzechy przodków. <br> To było chyba najważniejsze z tego, co pozostawiłem po