ludzkiej pomocy wychynąwszy z dziury, lazł ogromnymi krokami ku nam, aby zaraz znowu wpaść beznadziejnie.<br>Tak był zabawny w tym pochodzie przez wsysający go co chwila moczar, że obaj z Jerzym kwiczeliśmy ze śmiechu. Spoglądał na nas zaczerwieniony i wołał coś, czego nie mogliśmy zrozumieć.<br>Dopiero kiedy dobrnął do ostrowu, stuliliśmy uszy.<br>Władek, poczuwszy twardy grunt pod nogami, wezbrał jak burza gradowa i wyłonił jednym tchem tyle przekleństw, na ile pozwoliła mu dość obszerna klatka piersiowa. Potem splunął i oświadczył, że "tu nie ma nic do śmiechu". A potem powiedział jeszcze, że nie ma zamiaru dać się utopić byle bandytom, że