że nie słyszy. Uporczywe, lecz delikatne kołatanie zmusiło ją do wstania. Przylepiła twarz do oszronionej szyby.<br> - Proszę uchylić drzwi od ganku, od swojego ganku.<br> Z byle jak zapiętą spódnicą, boso, w chustce na ramionach, przekręciła klucz. Wsunął się siny, z rzęsami białymi jak u starca. Nie rozpinając kurtki przywarł do stygnącego pieca. Mimo protestów skłoniła go do ściągnięcia butów, podała rozczłapane pantofle, darowane przez Gawlikową.<br> - Tak nie można. Przekradnę się do kredensu, poszukam, może coś zostało z kolacji.<br> - Nie ma mowy. Nikt nie może wiedzieć, że jestem. Nawet Surmówna. Zwłaszcza ona. Ci ludzie dość ostatnio przeżyli. Na miłość boską, pani Marto