Pawłowicach, bo trochę się tam czułam jak królewna w bajce, a może jak Kopciuszek na cesarskim dworze. Tylko bez kopciuszkowej nieśmiałości i kompleksów. Kompleksów ani frustracji wtedy w ogóle nie było.<br> Z takimi wspaniałościami nie mógł się równać dom luboński. Ale miał to, co Francuzi nazywają <foreign lang="fr">cachet</>. Był na pewno stylowy, może nie w sensie, jaki temu słowu nadają historycy sztuki, ale w sensie charakterystycznym dla staropolskości. Pokoje miał niskie i ciemne, zwłaszcza tam, gdzie mury były obrośnięte bujnie krzewiącą się i upojnie pachnącą rośliną. Ciotka mówiła, że to caprifolium, ale nigdy potem tak pachnącego caprifolium nie spotkałam, choć pilnie takowego