bogate, niektóre grzeczne, za innymi skrada się jakiś diabeł. Przed kościołem musi stać niezła grupa tych diabełków, oczekujących, aż ich podopieczni wyjdą po święceniu. To niezwykłe, że te wszystkie dzieci spotkają się przed jednym ołtarzem, odkryją serwetki w koszyczkach i przeżegnają się jednocześnie, kiedy ksiądz machnie kropidłem i wymówi formułę święcenia. Czy ja w ogóle pamiętam siebie z takim koszyczkiem. Chyba trochę pamiętam... Nie byłam już w kościele chyba piętnaście lat. Teraz tym bardziej nie mam po co tam iść. Przecież nie wierzę w to wszystko, jedyne, co we mnie zostało, to jakaś irracjonalna iskra nadziei, że życie nie kończy się