granatem, toczył się w pędzie do miejsca, gdzie stała <br>dziewczyna. Kopnął go wściekły, bezczelne szkaradzieństwo. <br>Nie trafił. Tuman pyłu wzbił się w górę, <br>pokrył szarością opalone stopy Białozielonej. Ostry <br>kamyk uderzył w kostkę i zrykoszetował pod mur. Podniósł <br>go i ścisnął mocno w ręce.<br>- Ja... - zaczęła bez złości.<br>Słońce znów świeciło.<br>- Powiedz Pawłowi, że czekamy na was obu. To <br>hej! - zakończyła niespodziewanie i odeszła naprawdę, <br>nie chcąc ani odpowiedzi, ani przeprosin za kopnięcie. Przy <br>mostku, ciągle nie patrząc w jego stronę, nachyliła <br>się i poślinionym palcem przetarła czerwoną, leniwie <br>spływającą z kostki strużkę.<br>Patrzył, póki nie zniknęła w zieleni, a potem