sprawa tak bardzo znajoma: gardłowa, namiętny szloch Róży! Władyś pchnął drzwi. <br>Klęczała przed kozetką, ramionami ogarniając jakieś drobne przedmioty, tuląc głowę do krawędzi mebla. Nie poruszyła się, kiedy do niej przypadł; łzy zwilżyły mu skroń; chrzęst jedwabiu, miłe suche ciepło, zapach violettes de Parmes i ten drugi, bardziej osobisty, wzruszający, świeży, jak gdyby własny zapach dzieciństwa. Przytulił się, całował drgające od płaczu ramiona. <br>- Mamusiu, mamusiu, nie można... <br>Podnieśli się razem z klęczek i siedli na kozetce. Róża szepnęła: <br>- Ostrożnie, na miłość boską, zgnieciesz... <br>Szybko zaczęła odsuwać na bok jakieś rzeczy Zapytał: <br>- Co ty tam masz, kochana? <br>- A, ot - odpowiedziała - zdrajcy, zdrajcy