dygocących w pianie rudą błyskawicą wślizgiwał się smukły kształt i śmigał, myląc pościg.<br>Rowy groziły upadkiem, masztalerz sprawdzał przed wyruszeniem, czy jeźdźcy włożyli hełmy korkowe, zgodnie z przepisami klubowymi. Istvan mało karku nie skręcił, zwaliwszy się miedzy wypalone pnie. Mimo że w kilkunastu polowaniach uczestniczył, ani razu nie widział zakłutego szakala; wymykały się, zaszywały w gęstwinie, zapadały w norach. Trzeba więc było wypłoszyć następnego i zabawa trwała dalej, póki brzuchy końskie nie spłynęły pianą, od kurzu czerwoną, póki schrypnięci jeźdźcy nie ucichli i wołanie trąbki nie obwieściło kresu gonitwom. Gniewnymi głosami, przerywanymi brakiem tchu, opowiadano o pięknych pchnięciach, o zrywie i