Była jawna, otwarta, w pełnym blasku swojej zarozumiałości i<br>pychy.<br> Wszechmocna, jakby wody Morza Czerwonego wiecznie rozstępowały<br>się na jej mrugnięcie!<br> W metafizycznym rozbawieniu, od którego jeżą się włosy, mrugała i<br>do mnie z politowaniem.<br> Wielka Reszka Księżyca, szydząca ze mnie, nędznego człowieczka, który miał <br>czelność podnieść ślepki ku tajemnicy tajemnic.<br> Uczepiłem się wzrokiem gałęzi kasztana, pąków lepkich i<br>nabrzmiałych.<br> Całowałem je ciepło jak usta czarnowłosej dziewczyny, która szła<br>miedzą wśród rozgrzanych zbóż.<br> Zsunąłem z ramion zielony chałat, zdjąłem kurtkę.<br> Pierś mam bezwłosą i gładką.<br> Mógł mnie napromieniować swoim zjadliwym światłem, ile tylko<br>zapragnie.<br> Przestałem się Go bać, żadnej już we