tombakowymi klamkami przy furtkach, domy miłości i nienawiści, miejsca schadzek i tajnych zebrań. Jedna z pierwszych to była willa Broniewskiego, zamieniona na jego muzeum, gdzie nas ciągano, nieświadomych niczego dziesięciolatków, pamiętam ciężkie meble, obrazy, może świeczniki. Później sobie wyobrażałem jak z tej willi ucieka Hłasko, gdy pijany Broniewski dzwoni po tajniaków. <br>I moja szkoła. Wśród zieleni, zawsze przyjaźnie chłodna kamieniem gdy na ulicy upał. I jej przepiękny wybieg, tak, wybieg, jak dla koni, gdzie galopowaliśmy wyzwoleni z klas i ławek, w gęstość krzaków, pod drzewami, które wtedy były baobabami rosnącymi z minuty na minutę. Między nimi były tajemne, wydeptane przez poprzedników