Typ tekstu: Książka
Autor: Bocheński Jacek
Tytuł: Tabu
Rok: 1965
w powietrzu niby rozżarzone szpilki, kłujące i łyskające, czuło się te ukłucia skórą, oczami, wydawało się, że niebo jest rozbitym na tysiące szkiełek zwierciadłem, i poszliśmy wśród takiego migotania zwierciadlanych odłamków pod górę kamienistym wąwozem.
Pasterze go nam pokazali.
Mówili: o, tam przez siodełko, tam będzie przejście.
I mówili: po tamtej stronie wypoczniecie, bo za siodełkiem będzie dobra pieczara na nocleg, znaleźć ją łatwo, ścieżka wydeptana.
Osły zostały u nich, został ten siwy, na którym dotąd jeździłam, i drugi myszaty.
Diego niósł sakwę.
Nie mogłam za nim nadążyć, takimi wielkimi krokami ruszył od razu z kotliny, gdzie spędziliśmy noc. Prawienie oglądał
w powietrzu niby rozżarzone szpilki, kłujące i łyskające, &lt;page nr=20&gt; czuło się te ukłucia skórą, oczami, wydawało się, że niebo jest rozbitym na tysiące szkiełek zwierciadłem, i poszliśmy wśród takiego migotania zwierciadlanych odłamków pod górę kamienistym wąwozem.<br>Pasterze go nam pokazali.<br>Mówili: o, tam przez siodełko, tam będzie przejście.<br>I mówili: po tamtej stronie wypoczniecie, bo za siodełkiem będzie dobra pieczara na nocleg, znaleźć ją łatwo, ścieżka wydeptana.<br>Osły zostały u nich, został ten siwy, na którym dotąd jeździłam, i drugi myszaty.<br>Diego niósł sakwę.<br>Nie mogłam za nim nadążyć, takimi wielkimi krokami ruszył od razu z kotliny, gdzie spędziliśmy noc. Prawienie oglądał
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego