wyrzucać na ulicę śmieci bądź nieczystości. Nie wyglądało jednak na to, by zakaz ten egzekwowano przesadnie surowo, wręcz przeciwnie, widać było, że nikt nic sobie z tego zakazu nie robi. Krótka, acz obfita poranna ulewa podmoczyła uliczki grodu, a kopyta koni i wołów szybko zmiesiły je w gówniano-błotnisto-słomianą topiel. Z topieli, niczym zaklęte wyspy z oceanu, wyrastały stosy odpadków, bogato udekorowane przeróżnymi, niekiedy bardzo widowiskowymi egzemplarzami padliny. Po co gęstszym gnoju człapały gęsi, po co rzadszym pływały kaczki. Ludzie z trudem poruszali się po trotuarach z desek i dranic, co i rusz z nich spadając. Choć wilkierze magistratu groziły