Posyłał mnie ojciec kiedyś w niedzielę, kiedy chrześcijańskie piekarnie były nieczynne, po znakomite kajzerki do żydowskiej piekarenki u zbiegu Kopernika z Tamką. Często trzeba było chwilę zaczekać na kolejną partię bułek, które wyciągała z pieca kilkunastoletnia pomocnica, czy córka piekarza na drewnianej szufli, o długim trzonku. W piekarence panowała temperatura tropikalna, więc kruczowłose dziewcze pewno niczego nie miało na sobie prócz przewiązanego w talii białego kilta, który rozchylał się wdzięcznie pod szyją, ilekroć pochylała się by zsypać gorące bułki do kosza. Dzisiaj, kiedy wspominam ową dziewczynę z piekarni na rogu Tamki i Kopernika, widzę ją też, jak na tej samej szufli