momentu jego choroby, która uwięziła Go w domu, pracowaliśmy w tej samej redakcji na Wiślnej 12. Nasze biurka dzieliła od siebie wąska przestrzeń. Patrzyłem z podziwem, a czasem z zazdrością, jak w ciągu godziny lub dwu, wśród gwaru, stukotu maszyn do pisania, niebywałego stłoczenia biurek i przedmiotów, ciasnoty, w której trudno było się poruszać, powstawały wspaniałe teksty Tadeusza. Każdy z nich właściwie na pierwszą stronę "Tygodnika". Nie było w nich skreśleń, poprawek, kleksów stylistycznych. Pisał jakby w natchnieniu, cały rozradowany od środka, całkowicie wyłączony z burzliwego rytmu zajęć redakcyjnych. Nie była to jednak improwizacja, ale proces cały czas myślowo kontrolowany. Także potem