tętniły już rytmem pochodu, zaledwie coś nieuchwytnego drżało pod skórą. Zakaszlała. Nie zważali na to, runęli gromadą do telefonu. W przedpokoju oprzytomnieli, cofnęli się, tylko Marta została przy aparacie. Doktor natychmiast odpowiedział.<br>- Jestem.<br>- Doktorze, puls słabnie...<br>- Czy kaszlała?<br>- Ach, kaszle, kaszle...<br>- Już idę.<br>Marta rzuciła telefon; stając na progu, stanęła twarzą w twarz z matką. Róża - wysoko osadzona - patrzyła przed siebie nad miarę otwartymi oczami. W tych oczach odbijał się widok nietutejszy. Źrenice usiłowały go ogarnąć w całej jego dzikiej wielkości, rozszerzały się, rosły ciągle Marta w smudze nieziemskiego widzenia szła ścierpnięta. Uklękła... Opasała ramionami duże, ciepłe ciało, przytuliła głowę do łona, które