kwiatów, wyschniętego atramentu i czegoś, czego nie potrafił określić, a co kojarzyło się z łazienką. Ubrany był w elegancką bonżurkę, ciemnowiśniową, podszewka jedwabna, kremowa, do niej doskonale dobrany fular w podobnym kolorze. I te zielone, szwedzkie mankiety, to była wspaniała zieleń, miętowa, równiutka, odrzucająca jednakowo światło i cień. Pod względem ubioru profesor prezentował się wybornie. Wrażenie psuł pseudowolterowski fotel. Wskazał Jassmontowi kosmatą dłonią krzesło. Jassmont usunął książki z krzesła, położył je na rogu biurka. Biurko było prawie puste, trochę notatek, dwie książki, pióra, kałamarz, suszka, zdjęcie w ramce. Jassmont miał za plecami zielonkawe światło, odgłosy idące z parku, zgrzyt tramwajów przejeżdżających