Typ tekstu: Książka
Tytuł: Klechdy domowe
Rok wydania: 1996
Rok powstania: 1960
raz, drugi i trzeci... a potem nic! Ucichło nagle!... Poświeciłem lampą na tor. Nikogo! Nasłuchiwałem chwilę i nic! "Mamidła jakieś... Marchy!... - myślałem sobie - a przecież robota pilna".
Wsiadłem do maszynki i ruszyłem wolniuśko, wciąż nastawiając ucha.
Słyszałem tylko spokojne zgrzytanie kół wozów, które lokomotywa popychała tym razem przed sobą.
Nie ujechałem jednakże daleko. Z głuchym łoskotem, z szumem przeciągłym, zawalił się przede mną strop i przysypał te wozy, które szły na samym przodzie, a najdalej były ode mnie.
Takem wtedy cało wyszedł z przygody, a i nikomu z ludzi w kopalni nic się nie stało.
Miedziana lampa ostrzegła mnie przed nieszczęściem
raz, drugi i trzeci... a potem nic! Ucichło nagle!... Poświeciłem lampą na tor. Nikogo! Nasłuchiwałem chwilę i nic! "Mamidła jakieś... &lt;orig&gt;Marchy&lt;/&gt;!... - myślałem sobie - a przecież robota pilna".<br>Wsiadłem do maszynki i ruszyłem wolniuśko, wciąż nastawiając ucha. <br>Słyszałem tylko spokojne zgrzytanie kół wozów, które lokomotywa popychała tym razem przed sobą. <br>Nie ujechałem jednakże daleko. Z głuchym łoskotem, z szumem przeciągłym, zawalił się przede mną strop i przysypał te wozy, które szły na samym przodzie, a najdalej były ode mnie. <br>Takem wtedy cało wyszedł z przygody, a i nikomu z ludzi w kopalni nic się nie stało. <br>Miedziana lampa ostrzegła mnie przed nieszczęściem
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego