zawołał Surma, gestem poparł rozkaz.<br>Wysforował się naprzód, czapkę trzymał w ręku, drugą wyciągnął jak do uścisku. Zatrzymani niechętnie śledzili jego marsz. Surma oddalał się, malał na śnieżnym polu. Dostrzegli, jak nacisnął czapkę na głowę, jak mu opadły dłonie. Wytężyli wzrok. Baby próbowały teraz przepychać się do tyłu. Ktoś chyłkiem umykał ku zabudowaniom. Czołgi były już bardzo blisko. A przed nimi samotna, mała sylwetka Surmy. Niemcy tłoczyli się na maskach, przylepiali do żelaznych kadłubów, wisieli na nich. Tylko niektórzy mieli kożuchy. Większość drżała w szynelach, widać było rannych, obandażowanych, zbiorowisko uciekinierów z najróżniejszych formacji.<br> - Oni szukają schronienia. Rozbitkowie - szepnęła Marta i