jak drzazgę i poniosły bez busoli, na oślep.<br>Rozpoczęły się znów dnie bezcelowej, bezładnej tułaczki po rozkołysanych oceanach ulic, noce pod mistycznymi parasolami gwiazd, samotność, jakiej nie zaznał nigdy Alain Gerbault, śmieszny Sancho Pansa huśtany miesiącami na bezbrzeżnych prześcieradłach Atlantyku.<br>W powrozach wnętrzności, jak mewa w poplątanym olinowaniu opuszczonego statku, uwił sobie gniazdo stary, zadomowiony głód, rue opuszczając go ani na chwilę. Pierre nie usiłował go już nawet stamtąd wypłoszyć. Jak miasto, którego wszyscy mieszkańcy pokłócili się z sobą nawzajem, nosił w swym wnętrzu bezużyteczną pneumatyczną próżnię trzew, w którą niczyja ręka nie wrzuci już więcej szeleszczącej koperty pokarmu.<br>Pewnej nocy