niebem buczał radziecki bombowiec. Szedł na zachód powoli, jakby nie w powietrzu płynął, lecz w smole. Dwaj ludzie okryci futrami spoglądali niecierpliwie na zegarki. Nawigator odłożył logarytmiczny suwak, uśmiechnął się i powiedział: "Spokojnie, spokojnie, towarzysze, zdążymy".<br>Kiedy wyskoczyli, pilot położył maszynę w łagodnym wirażu, wychylił się zza sterów i patrzył w dół jak sęp. Dostrzegł nisko dwa klosze, ledwo szarzejące w ćmie nocnej. Wtedy usiadł wygodniej i, dla nabrania wysokości ściągając stery na siebie, burknął w laryngofon: "Dobrze, Sasza". Na ziemi dwaj ludzie wyplątali się ze spadochronowej uprzęży i poszli drogą pod lasem ku miasteczku, gdzie wiwatowali świętując rychłe zwycięstwo niemieccy żołnierze