tej samej okolicy, budowali solidne, zgrabne domy na niemiecką modłę, gospodarowali. Zjeżdżali się potem wszyscy na śluby, chrzciny i pogrzeby. Z dzieciństwa zostały mi strzępy wspomnień z takiego wyjazdu: wstawanie przed świtem, moszczenie siedziska wozu workiem ze słomą, <orig>klepotanie</> kopyt Hansa po asfalcie, kiedy wóz niespiesznie toczył się zadrzewioną szosą w dół rzecznej doliny. Tłum ubranych w odświętną czerń ludzi, szorstkie policzki jakiegoś ogorzałego wąsacza, który całował mnie na powitanie...<br>- No to jak nie żyje i jest pochowany, to co on tu robi? - moja praktyczna kuzynka czekała na wnioski.<br>- Rany boskie, powinienem zadzwonić do biura! - olśniło mnie. - Już dziesiąta, a oni nawet