jego zmysłów. Ale ileż to razy, kiedy ją nakrywał sobą, rozjaśnioną od rozkoszy, rudymi zwojami otoczoną twarz zamieniał w wyobraźni na pewną kształtną główkę o lśniącej czarnej czuprynie i wielkich gorejących oczach. Te urojenia kończyły się bezlitośnie, kiedy Teodozja mówiła gardłowym, ciepłym od zadowolenia głosem: "No, złaźże już, karaluchu". Złaził w istocie, zwlekał się z obfitości tego zdrowego ciała i kładł się z bólem w sercu i niesmakiem na swoim łóżku.<br><gap><br>- Niechże pan gdziekolwiek usiądzie. Ale lepiej będziemy sobie mówili ty. Zgoda? No, pewnie. Usiądź, niech popatrzę na ciebie.<br>Lucjan usiadł na krześle przy biurku. Było mu jakoś dziwacznie. Czuł, że panna