nit i lekkimi uderzeniami młotka umocowywał na trwale bransoletę. Dwaj wąsaci chłopi, bardzo czarni, w szatach wybielonych słońcem, porozpinanych, luźnych, z czerwonej chustki łuskali monety, ustawiwszy w słupki na ladzie, dotykając palcem, liczyli po kilkakroć. Łańcuszki, naszyjniki, klamry, pozawieszane na drutach opuszczonych z sufitu niewidocznego w mroku, obracały się powoli, wabiąc. Błyski palnika rzucały ruchliwe cienie, światełka po ornamentach ściekały kroplami.<br>- Jaka ona piękna - szepnęła Margit. Tłum ich otoczył ciasno, czuli na karkach ciepłe oddechy pachnące korzennie. Chłopka spłoszyła się, próbowała obciągnąć spódnicę na chudej łydce, ale rzemieślnik podzwaniał jeszcze młoteczkiem.<br>- Tego nie da się zdjąć?<br>- Nie... Będzie strażnikiem skarbu, który