wydawały żadnych odgłosów - święte milczenie wobec powagi śmierci. Wrażenie tym silniejsze, że ludzie wyglądali jak niemrawe owady. Jassmont pochylił głowę nie tyle w religijnej pokorze, co ze świadomością, iż znajdzie uzasadniony wyrzut w oczach księdza. Wyprostował się jako jeden z ostatnich. W przejrzystym powietrzu, daleko, za sinymi polami zobaczył wydłużony wał lasu, czarny jak zmoczony żużel. Wydawało się, że urósł, z pewnością jawił się bezpieczną przystanią.<br>Dom zastał otwarty, drzwi uchylone, kuchnia zimna. Złodzieje? Nie, nie było śladu rabunku. <br>- Różo, gdzie ty jesteś? - zawołał. Z niepokojem zauważył, że Spinoza wspina się na skrzynkę ze szczapami na piecu. Nikt nie odpowiedział. Pusto