bransoletę na kostce. Palnik acetylenowy szumiał jasnym płomieniem. Skrzyły się ornamenty ze srebra. Kobieta miała zachwyt w twarzy, musiała tej ozdoby od dawna pożądać. Wsparty o ladę majster, z tłustą, nieomal kobiecą piersią, pokrzykiwał na chłopaka, który właśnie rozgrzewał srebrny nit i lekkimi uderzeniami młotka umocowywał na trwale bransoletę. Dwaj wąsaci chłopi, bardzo czarni, w szatach wybielonych słońcem, porozpinanych, luźnych, z czerwonej chustki łuskali monety, ustawiwszy w słupki na ladzie, dotykając palcem, liczyli po kilkakroć. Łańcuszki, naszyjniki, klamry, pozawieszane na drutach opuszczonych z sufitu niewidocznego w mroku, obracały się powoli, wabiąc. Błyski palnika rzucały ruchliwe cienie, światełka po ornamentach ściekały kroplami