potędze stojącej za nami baterii strzykawek, leków, pasów i kaftanów. A tu? Tu jest zupełnie inaczej. Nikt i nic mnie nie wspiera. Nie jestem ani lekarzem, ani nie należę do pacjentów. Zdany jestem wyłącznie na własne siły, a sił mam niewiele. Pozostaje mi podporządkować się rytmowi tutejszego życia i nie wchodzić w drogę innym. Leżąc teraz na łóżku, z palącą, pozszywaną brwią, czuję strach przed każdym z nich, bo nie potrafię przewidzieć, kto i kiedy zaatakuje. Wyczuwają widocznie, że nie jestem jednym z nich i wyładowują na mnie swoją agresję. Zupełnie jakby chcieli dać do zrozumienia: wczoraj ty nas, dziś my ciebie. Zostałem