jeszcze. Jakkolwiek idiotycznie by to brzmiało, to przecież istnieje. Jawa, rzeczywistość. Aż wreszcie nadchodzi. Czuję, jak twarz oblepiają pajęczyny, jakbym szedł przez gęsty las. Próbuję zetrzeć je z siebie. I wtedy powtarzam wyćwiczone zagranie, nie pozwalam się dopaść. Już niby jestem tam, gdzie mnie nie ma, bo obrazy pojawiają się wcześniej - przed snem, ale wciąż powtarzam: przecież jestem u siebie, w swoim łóżku, a nie tam, za tą linią z powiek. To zmyłka. Za drugim razem prawie zawsze czuję, jak przeszywa mnie prąd, kopię nogami jak powieszony. To jakieś neurony, które się wyłączają. Pstryk. Podrzuca mnie w górę i znowu próbuję