połowę sparaliżowanych ust, ruszył w kierunku pomarańczowej salki na końcu korytarza. <br>O ten garnitur poprosił matkę dużo wcześniej. Nie wierzył lekarzom i nie ufał medycynie. Przeczuwał, że zbliża się koniec. Stale wspominał swojego przyjaciela, prokuratora Pankiewicza. I chyba pamiętał, mimo amnezji, wszystkich bliższych i dalszych znajomych, którzy podobnie jak on wegetowali w szpitalach i klinikach. Niegdyś ci niekwestionowani władcy wydziałów i zespołów adwokackich przyjmowali petentów, którzy nie śmieli podnieść wzroku, głośniej się odezwać, tym bardziej zaprotestować, a teraz dalsza egzystencja zależała być może od dobrej woli najmniejszego z nich, niegdysiejszych klientów.<br>Jeśli odejść, to z fasonem, powtarzał ojciec w chwilach jakiej