krwi, która uczyniła go nietykalnym dla wszelkiego oręża. To jedyne "tykalne" miejsce na plecach, do którego przylgnął przypadkowy liść, czyniąc ten jeden punkt na ciele bohatera miejscem przyszłej, śmiertelnej rany. Wszystko to odcisnęło niezatarte piętno na mojej budzącej się wyobraźni. Trudno się dziwić, że kiedy już w latach szkolnych kolega - wielbiciel Wagnera zaciągnął mnie do opery na "Walkirię" i, jako kolejne wcielenie Zygfryda, zobaczyłem tenora Gruszczyńskiego, konfrontacja jego ogromnego brzuszyska ze wspomnieniem smukłej sylwetki Paula Richtera (swą "nordycką" urodą antycypował jakby hitlerowski ideał germańskiego "Vollbluta") przyprawił mnie o tak nagły wybuch śmiechu, że oburzeni melomani, nie wyłączając mego kolegi, zaczęli na